Pędzle do makijażu sposobem na trwały, piękny wygląd

W zeszłym tygodniu pisałam o swoich ulubionych, niedrogich kosmetykach. Zastanawiając się, które produkty wziąć na tapetę, pomyślałam o swoich ulubionych pędzlach. Zrezygnowałam jednak i skupiłam się na „kolorówce”. Na dodatek Anita, która przygotowuje teksty do zamieszczenia na bloga, opatrzyła zeszłotygodniowy wpis zdjęciem pędzli. To z kolei uaktywniło pytania czytelniczek, rozczarowanych brakiem wzmianki na ich temat. Już to naprawiamy 😉

Najpierw trochę wiedzy ogólnej. Jednym z najczęstszych dylematów jest kwestia wyboru włosia. Jakie wybrać – syntetyczne czy naturalne?

Pędzle z włosia naturalnego pozyskiwane są z sierści m.in. kucyków, koni, kun, kóz, łasic czy wiewiórek. Producenci oczywiście zapewniają, że odbywa się to bez krzywdy dla zwierząt. Może się to jednak lekko kłócić z eko i naturo-trendem. Włosie sztuczne natomiast powstaje z włókien nylonowych, taklonowwch i poliestrowych. Jedne i drugie mają swoje wady i zalety.

Podstawową wadą pędzli z naturalnym włosiem jest ryzyko wywołania alergii u osób do nich skłonnych. Bo sierść zwierząt zaliczana jest do najsilniejszych alergenów. Nie oznacza to, że włosie syntetyczne takiego zagrożenia nie niesie, bo i owszem, ale jest ono z pewnością mniejsze. W tym wypadku istnieje jednak z kolei wyższe prawdopodobieństwo podrażnienia cery wrażliwej.

Naturalny włos jest delikatniejszy. Z tego względu dobrze sprawdza się przy sypkich kosmetykach, do lekkiego koloryzowania bez efektu plamy – przy pudrach, bronzerach, rozświetlaczach. Wadą tych pędzli jest jednak większa trudność w pielęgnacji i mniejsza trwałość. Trzeba je bowiem traktować z taką samą pieczołowitością jak własne włosy, myć w delikatnych preparatach, szamponach, a raz na jakiś czas nałożyć nawet odżywkę (!). W przeciwnym razie szybko ulegają odkształceniu i niszczeją.

Mimo tych faktów, przyznać należy, że producenci pędzli syntetycznych doszli w swoich wyrobach do takiej perfekcji, że daleko im do szorstkich drapaków powodujących podrażnienia, wręcz potrafią być miększe od naturalnych. Są też zdecydowanie trwalsze, a ciepła woda i delikatne mydełko wystarczą w codziennej pielęgnacji. Zazwyczaj są też tańsze 🙂 I ja najczęściej używam właśnie „syntetyków”.

I z całą odpowiedzialnością polecam pędzle polskiej marki Hakuro. Oprócz przystępnych cen, wyróżniają się świetną jakością. Pierwsze dwa egzemplarze dostałam w prezencie od Eweliny (założycielki Resibo) i to była miłość od pierwszego użycia 😉 Mam je do tej pory, tylko już w poszerzonym składzie. Używam ich prywatnie i u siebie w salonie, co tylko dowodzi ich trwałości, bo tam wykorzystywane są często i intensywnie, myte i dezynfekowane bez nadmiernej czułości. A skoro jesteśmy przy myciu,

pamiętacie zasadę oczyszczania cery tłustej olejami? Tłuszcz najlepiej rozpuszcza się w tłuszczu. Ta metoda doskonale sprawdza się przy myciu pędzli do podkładu. Należy je myć absolutnie codziennie, a raz na kilka dni potraktujcie je olejkiem Resibo.

Ja za pierwszym razem byłam w szoku, ile podkładu „wyszło” ze środka. Bezpośrednio po tym należy użyć mydła lub nawet płynu do mycia naczyń, żeby pozbyć się tłustych pozostałości.

Na koniec konkrety. Mój zestaw must have to H15 – idealny do konturowania, nakładania bronzera i rozświetlacza, H-55 – do pudru sypkiego, H-50 – idealny do nakładania podkładu, H-77 – okrągły pędzelek do blendowania cieni do powiek.

Do nakładania cieni świetne pędzelki ma również nasz polski Inglot – bardzo precyzyjne, ułatwiają wykonanie makijażu. Są jednak dość drogie w porównaniu do Hakuro. Ale też warte swojej ceny,  bo  egzemplarze, które nabyłam, służą mi już dobrych parę lat, a to jednak rzadkość 🙂

KOMENTARZE

Co myślisz o artykule?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *