Jak walczyć z miejskim stresem?

Słyszeliście o miejskim stresie? Ten coraz bardziej popularny termin oznacza bardzo dużą liczbę różnorodnych bodźców – zarówno fizycznych, jak i społecznych, z jakimi w dzisiejszych czasach musi zmagać się mieszkaniec współczesnego dużego miasta. Jakie to bodźce? Te fizyczne to hałas, spaliny, różnego rodzaju wibracje, nasilone promieniowanie elektromagnetyczne, a jeśli chodzi o psychiczne, to np. ciągły pośpiech, duże zatłoczenie, do tego jeszcze agresywność ze strony otoczenia, ciągła konkurencja i tzw. złożoność poznawcza, czyli konieczność analizy otaczającej nas rzeczywistości pod różnymi kątami widzenia.

Miejski stres jest bardzo dużym problemem współczesnych mieszkańców wielkich miast, z którego nie zawsze sobie zdają sprawę. Życie w ciągłym hałasie, wśród dużej ilości spalin, wibracji, których niekoniecznie są świadomi, bo są do nich przyzwyczajeni, ale które mają jednocześnie silny wpływ na ich zachowania, takie jak np. agresja, ciągłe zmęczenie,  życie w wiecznym pośpiechu.

Życie w dużym mieście nie pozostaje również obojętne dla naszej skóry. Pomijając fakt, że sam stres i wieczne zmęczenie mają wpływ na jej stan, mnóstwo złego wyrządza jej zanieczyszczone powietrze. Mowa tu nie tylko o samym, tak już „osławionym” smogu, choć mało kto wie, że ma on na naszą skórę znacznie większy wpływ niż promieniowanie UVA, ale też o dymie papierosowym, promieniowaniu infrared czy promieniowaniu komputera, a zwłaszcza smartfona, z którym mamy przecież do czynienia niemal ciągle.

Wiele z tych szkodliwych czynników nie dotyczy, jak widać, wyłącznie mieszkańców wielkich miast. Zresztą, zimą już nawet w małych miastach smog jest także odczuwalny. Jak można walczyć z tym zjawiskiem? Na pewno uczyć się sobie trochę „odpuszczać”.

Cisza jak ta

Niesamowite efekty daje na przykład przebywanie w… ciszy. Jeśli nawet w domu wyłączysz na dłuższą chwilę np. telewizor, wyciszysz i odłożysz telefon i pobędziesz po prostu sam ze sobą, szybko zobaczysz, że po początkowym podenerwowaniu (tak, tak, ono zwykle się pojawia, bo do tych bodźców dźwiękowych jesteśmy już po prostu „przyzwyczajeni”) przyjdzie przyjemne uczucie spokoju, relaksu. Ja przypominam sobie w takich chwilach mój powrót w czasie studiów w mury mojej dawnej podstawówki, gdzie miałam praktyki. Hałas w czasie przerw, którego będąc uczniem kompletnie nie zauważałam, okazał się nie do zniesienia. A moment, kiedy po dzwonku na lekcję wszystko się nagle uspokajało i następowała niemal całkowita cisza, przynosił ukojenie nie tylko moim uszom jak balsam nie tylko dla moich uszu, ale też jak się szybko okazało, nerwów 🙂

Zielona oaza

O tym, jak niesamowity wpływ na polepszenie naszego nastroju ma tzw. zielone otoczenie (park, las czy nawet po prostu miejski skwerek albo zwyczajnie – domowe rośliny) mówi się, odkąd żyję na tym świecie. Ale mam wrażenie, że coraz mniej przywiązujemy do tego wagę. Prawda jest jednak taka, że regularny kontakt z zielenią, z naturą, zmniejszenie różnego rodzaju bodźców, po prostu chill na łonie natury, jest jak dobra sesja terapeutyczna. Jak dla mnie, jest nie do przecenienia chwila, gdy mogę sobie pospacerować gdzieś w lesie czy poleżeć na trawie.

W zdrowym ciele…

To akurat doceniamy coraz bardziej. Miło widzieć, że coraz większą wagę przywiązujemy do aktywności fizycznej, do ruchu, do spacerów na świeżym powietrzu. I wcale nie chodzi o to, żeby przyświecającym nam w tym celem było „być fit”. Po prostu – aktywność fizyczna, nawet niewielka, ale regularna pozwala nam nie tylko rozładować stres, ale też zrelaksować (endorfiny!).

A co z naszą skórą?

Z tym jest trudniej. Oczywiście, wymienione wyżej aktywności, jeśli pozytywnie wpływają na stan naszego ducha, również w dłuższej perspektywie odbiją się na kondycji naszego ciała, w tym także skóry. Niestety, skóra to ta część naszego ciała, którym najszybciej i w największym stężeniu wchłaniamy to, co czyha na nas w otoczeniu. Skóra jest przecież największym organem, jaki składa się na ciało człowieka i jeśli jest stale narażona na oddziaływanie zanieczyszczeń, których wokół nie brakuje, najszybciej to odczuwa. Efektem jest jej szybsze starzenie się, zmęczenie, szary, ziemisty kolor i liczne niedoskonałości.

Co więc możemy dla niej zrobić? Oprócz tego, co już napisałam, poszukać kosmetyków, które będą ją wspierać w walce z miejskim stresem, działać antywolnorodnikowo, a także chronić przed jego skutkami. Biotechnologia ma w tym zakresie sporo do zaoferowania. Jedną z ciekawszych substancji, które na skórze tworzą jakby „drugą skórę”, rodzaj tarczy ochronnej przed szkodliwym wpływem środowiska, jest Phycosaccharide AP. To otrzymywany ze „skóry algi” ekstrakt, który chroni skórę ludzką, tworząc na niej niewidzialną maskę, wchłaniającą metale ciężkie, dym papierosowy i tzw. drobne cząsteczki PM 2.5 zawarte w otaczającym nas zanieczyszczonym powietrzu. Dodatkowo substancja ta ułatwia usuwanie tych zanieczyszczeń podczas oczyszczania skóry.

Phycosaccharide AP jest jednym z wielu dobroczynnych składników wyjątkowego kosmetyku, który chroni przed wolnymi rodnikami, a jednocześnie tworzy na skórze trwałą warstwę ochronną, działającą trochę jak tarcza broniąca przed dostępem szkodliwych substancji. Co to za kosmetyk? Chciałabym Wam już teraz o tym powiedzieć, ale… musicie uzbroić się w cierpliwość. Powiem tyle – nie możemy się już w Resibo doczekać, jak będziemy mogli Wam go przedstawić. I to już w następnym tygodniu! 🙂

Udostępnij
Przypnij
Szepnij
KOMENTARZE

Co myślisz o artykule?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *