Oparzenia słoneczne – letnia zmora

Mamy lato. Większość z nas korzysta w tym czasie z urlopów, a to nad Bałtykiem, a to na południu Europy i w wielu innych miejscach. Z każdego chcemy, oprócz nadprogramowych kilogramów 😉 przywieźć piękną, złocistą opaleniznę. Tak samo często zamiast niej, borykamy się z zaczerwienioną, piekącą, raczej mało atrakcyjną skórą.

Wszystkim znana zasada, że lepiej zapobiegać niż leczyć ustępuje utęsknionej, pazernej wręcz chęci szybkiego zbrązowienia bladego po zimie ciała. I wcale a wcale mnie to nie dziwi… Bo nawet mnie, grzmiącej i grożącej paluszkiem swoim klientkom na temat ochrony przeciwsłonecznej i szkodliwym wpływie promieni UV na skórę, w tym roku zdarzyło przypiec swoje blade lica ? Na swoje usprawiedliwienie mam tyle, że owego poparzenia nabawiłam się, mimo stosowania wysokiego filtra SPF 30.

Popełniłam jednak kilka błędów, przez co użyta ochrona nie była w pełni skuteczna.

Zacznę od tego, że do ciała wybrałam filtr chemiczny (o rodzajach filtrów przeciwsłonecznych możesz przeczytać w jednym z zeszłorocznych wpisów). Ten rodzaj filtra należy nałożyć na skórę minimum 20 minut przed wystawieniem się na słońce. Filtry mineralne natomiast działają natychmiast, bo ich główne działanie polega na tworzeniu ochronnego filmu i odbijaniu promieni UV. Ja oczywiście w „urlopowym pośpiechu” rytuał smarowania zaczynałam na plaży, w palącym, hiszpańskim słońcu. I o ile na twarz staram się wybierać filtry mineralne SPF 50+ (twarz i szyja to świętość, żadnego opalania!), dlatego ze skórą na twarzy nie miałam problemu, o tyle skórę na ciele potraktowałam ze znacznie większym „luzem”. Oprócz zbyt późnego nałożenia preparatu, zbyt rzadko (z lenistwa) nakładałam go ponownie. A ponowna aplikacja powinna nastąpić po każdej kąpieli w wodzie.

Nawet jeśli producent gwarantuje wodoodporność, kierujemy się zasadą ograniczonego zaufania.

Szczególnie ważne jest to w przypadku jasnej karnacji, która ma małą ilość melaniny – pigmentu chroniącego skórę przed niebezpiecznym promieniowaniem słonecznym. Nie bez powodu ludzie mieszkający na południu i w krajach równikowych, gdzie ekspozycja na słońce jest znacznie większa, mają ciemniejszą skórę. To osobnicze przystosowanie w postaci większej ilości komórek barwnikowych zapewnia im większą ochronę. My, mieszkańcy północnej części globu, musimy stosować dodatkową ochronę w postaci filtrów przeciwsłonecznych.

O poparzenie pierwszego stopnia nietrudno. Większości z nas zdarzyło się „przypiec” na tyle, że na skórze pojawiło się mocne zaczerwienienie, obrzęk, a towarzyszący temu ból i pieczenie uprzykrzyło niejeden urlop. Przy poparzeniu drugiego stopnia pojawiają się bolące bąble i pęcherze wypełnione wodną treścią.

Pierwszy stopień nie wymaga zazwyczaj interwencji lekarskiej. Tu skuteczne okazują się dobrze znane, babcine metody – okłady z maślanki lub jogurtu. Chłodzą i niwelują uczucie gorąca i pieczenia. Dobrze sprawdzają się też preparaty łagodzące z aloesem czy pantenolem i alantoiną. Poparzoną skórę można polewać chłodną wodą o delikatnym strumieniu. Okłady z lodu to kiepski pomysł ze względu na zbyt wysoką różnicę temperatur i możliwość szoku termicznego, a co za tym idzie – groźnych powikłań.

Drugi stopień w większości przypadków wymaga interwencji lekarza. Zależy to od wielkości obszaru poparzonej powierzchni. Oprócz bolesnego rumienia i pęcherzy, mogą wystąpić objawy ogólne ze strony organizmu w postaci wysokiej gorączki, dreszczy, drgawek, a nawet utraty świadomości. Poza tym w miejscu powstania pęcherzy konieczne jest zastosowanie maści steroidowych, aby nie dopuścić do zakażenia bakteryjnego w obrębie powstałych po pęcherzach ran. Niestety, tego stopnia oparzeń również z powodzeniem można nabawić się przez zbyt długą ekspozycję na słońce.

Jak przygotować skórę na słońce?

Spora rzesza, głównie kobiet, korzysta przed wyjazdem urlopowym z solarium. Nie będę rozpisywać się teraz o tym, że za większość zmarszczek na naszych twarzach odpowiada promieniowanie UV, którego w solarium jest przeważająca większość (!). Sprawcą rumienia i poparzenia jest promieniowanie UVB. Jednak reakcja na promieniowanie UVB po wcześniejszej ekspozycji na UVA może być zintensyfikowana. Jest to zjawisko tzw. fotowzmocnienia. Oznacza to, że bezpośrednio po solarium ryzyko poparzenia słonecznego jest znacznie większe! Zamiast wizyty w solarium, na letni wyjazd przygotujcie swoją skórę w naturalny sposób. A jest nim beta-karoten. Najlepiej dostarczać go w postaci soków z marchwi czy samej marchewki. Dla tych, którzy za marchwią nie przepadają, w aptece dostępne są suplementy z beta-karetonem.

Stosowanie kremów z wysokim filtrem 30, 50, dokładanych regularnie, szczególnie podczas bardzo ciepłych i słonecznych dni, stanowi ochronę nie tylko przed estetycznymi skutkami opalania. To również ochrona przed nowotworami skóry. Musicie wiedzieć, że u każdej osoby, która choć raz miała poparzenie słoneczne, to ryzyko jest większe. Tym ważniejsza u tych osób jest protekcja. Jednocześnie stosowanie wysokiej ochrony nie spowoduje, że się nie opalicie. Stopień opalenizny będzie może odrobinę mniejszy, ale i trwalszy, dłużej nacieszycie oczy zdrowo muśniętą słońcem skórą. Poza tym nadmierna opalenizna dodaje lat! Nie tylko w dłuższej perspektywie, niszcząc tak drogocenne włókna kolagenowe, ale i wizualnie – mocno opalona buzia po prostu wygląda starzej!

Korzystajcie więc rozsądnie ze słońca, pamiętajcie o ochronie!

A jak Wy radzicie sobie ze spieczoną skórą? Podzielcie się tymi metodami z nami 🙂

Udostępnij
Przypnij
Szepnij
KOMENTARZE

Co myślisz o artykule?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *